Aktualności
Informator
Historia
Galerie
Przyroda
Zwiedzanie
Noclegi:

Restauracje:

Imprezy:

Organizacje:

 

Kontakt

 
 

Andrzej Garlicki - "Polityka" 2006-05-10

Jak to zrobił Piłsudski - zamach majowy

Poranek w środę 12 maja 1926 r. zapowiadał dzień spokojny i pogodny, co utwierdziło prezydenta Stanisława Wojciechowskiego w przekonaniu, że podjęta poprzedniego wieczoru decyzja o wyjeździe na krótki wypoczynek do rezydencji w Spale była słuszna. Poranny meldunek adiutanta, że wieczorem i w nocy miały miejsce niepokoje wywołane przez piłsudczyków rozgoryczonych powołaniem rządu Wincentego Witosa, zlekceważył. Podobnie jak wizytę w Belwederze komendanta miasta generała Stefana Suszyńskiego i komisarza rządu na Warszawę Jana Tłuchowskiego, którzy odradzali wyjazd ze stolicy.

Prezydent uważał, że kryzys polityczny spowodowany podaniem się 5 maja rządu Aleksandra Skrzyńskiego do dymisji został zakończony. Nie był jednak zadowolony z rozwiązania tego kryzysu. Misję utworzenia rządu centroprawicowego powierzył Witosowi dopiero wówczas, gdy okazało się, że inne kombinacje są nierealne.

Po raz pierwszy Witos stanął na czele Rządu Ocalenia Narodowego w lecie 1920 r., gdy zagrożone zostało istnienie Polski. W tych nadzwyczajnych okolicznościach okazał się sprawnym szefem gabinetu, który potrafił pobudzić masy chłopskie do obrony ojczyzny.

Natomiast drugie premierostwo Witosa, gdy w 1923 r. kierował centroprawicowym rządem Chjeno-Piasta, zapisało się fatalnie w społecznej pamięci. W listopadzie polała się krew strajkujących robotników w Krakowie i to przesądziło o losach gabinetu. Formalnym powodem upadku stał się rozłam w klubie PSL Piast.

Następcą Witosa został wówczas Władysław Grabski, który utworzył gabinet pozaparlamentarny popierany przez prawicę i centrum, a tolerowany przez lewicę. Cieszył się też silnym poparciem prezydenta Wojciechowskiego, z którym łączyła go stara przyjaźń, a wkrótce więzy rodzinne (córka prezydenta wyszła za syna Władysława Grabskiego). Ten pozaparlamentarny gabinet okazał się nie tylko najdłużej trwającym rządem w okresie przedmajowym, lecz również uzdrowił finanse państwa i wprowadził silną złotówkę. Upadł jesienią 1925 r., gdy Bank Polski odmówił interwencji walutowej dla utrzymania kursu złotego.

Nic więc dziwnego, że gdy w maju 1926 r. podał się do dymisji rząd Skrzyńskiego, właśnie Władysław Grabski był kandydatem prezydenta na szefa rządu. Miała to być powtórka gabinetu pozaparlamentarnego, z czego nic jednak nie wyszło. Paliły na panewce również inne, wspierane przez Wojciechowskiego, kandydatury. Rozmowy były trudne, nerwowe, męczące. Juliusz Zdanowski, jeden z przywódców endecji, zanotował w dzienniku pod datą 9 maja, że prezydent, gdy dowiedział się, że należy czekać na stanowisko Narodowej Partii Robotniczej, oświadczył: "Niesłychane, żeby dla jakichś 20 zasrańców cała rzecz miała czekać".

Skarżył się też marszałkowi sejmu Maciejowi Ratajowi, że Piłsudski traktuje go "w sposób nieprzyzwoity". W tym wypadku miał zresztą rację. Znali się od ponad trzydziestu lat, a był czas, gdy łączyła ich prawdziwa przyjaźń. Było to w końcu XIX w., gdy wspólnie działali w kierownictwie Polskiej Partii Socjalistycznej. Później rozeszły się ich drogi polityczne, co nie oznaczało, że stali się przeciwnikami.

Wojciechowski został po śmierci Narutowicza prezydentem. Piłsudski demonstracyjnie wycofał się do Sulejówka, ani przez chwilę jednak nie rezygnując ze zdobycia władzy. Tyle że nie drogą demokratycznych procedur wyborczych. Dwa modele wydawały się szczególnie frapujące.

Przede wszystkim włoski. Otóż 16 października 1922 r. Benito Mussolini, przywódca utworzonego przed trzema laty Związku Włoskich Kombatantów (Fasci Italiani di Combattimento), podjął decyzję o dokonaniu zamachu stanu. W okolice Rzymu zaczęły ściągać oddziały czarnych koszul, co później zostało nazwane marszem na Rzym. Rząd podał się do dymisji i 30 października król powierzył misję utworzenia rządu Mussoliniemu. Il Duce utworzył rząd koalicyjny, w którym faszyści objęli cztery najważniejsze teki, zwrócił się do parlamentu o specjalne pełnomocnictwa na okres roku, które otrzymał.

Niecały rok po marszu na Rzym 13 września 1923 r. generał Miguel Primo de Rivera, działający za aprobatą króla Alfonsa XIII, dokonał przewrotu wojskowego w Hiszpanii. Był on wymierzony przeciw partiom i cywilnym politykom, którzy swymi ciągłymi sporami i egoizmem doprowadzili Hiszpanię na skraj upadku. "Załamanie hiszpańskiej demokracji wpisywało się - stwierdzają Tomasz Miłkowski i Paweł Machcewicz, autorzy "Historii Hiszpanii" - w ogólnoeuropejski trend narastania ruchów i reżimów autorytarnych. Bliskie pokrewieństwo - na które zwracali uwagę zarówno współcześni obserwatorzy, jak i późniejsi historycy - łączyło dyktaturę Primo de Rivery z systemem wprowadzonym trzy lata później w Polsce przez Piłsudskiego. W obu przypadkach motorem przewrotu, jak i podporą nowych rządów, było wojsko, podobna była państwowa, antypartyjna ideologia, ograniczony stopień represyjności i względna tolerancja wobec ugrupowań opozycyjnych".

Mussolini zmusił króla do powierzenia mu rządu, Primo de Rivera działał z poparciem króla. I we Włoszech, i w Hiszpanii wprowadzenie dyktatury odbyło się bez przelewu krwi. Było to możliwe, ponieważ poparcie społeczne dla systemu parlamentarnego zostało skutecznie podważone.

Od czasu odejścia do Sulejówka Piłsudski i jego zwolennicy z pasją atakowali system parlamentarny, sejmokrację, partyjniactwo wskazując na pilną konieczność uzdrowienia (sanacji) stosunków w Polsce. Chodziło o przekonanie społeczeństwa, że istniejący system wiedzie Polskę ku zgubie. Że zmiany są absolutną koniecznością.

Inną płaszczyzną działań było budowanie kultu Marszałka. To on dał Polsce niepodległość, to on pokonał bolszewicką nawałę. Wielki wódz i genialny polityk odsunięty został teraz od wpływu na przyszłość Polski, bo zwyciężyła prywata i egoizm. Nie prowadzono wówczas sondaży opinii publicznej, nie ulega wszakże wątpliwości, że rósł autorytet Wielkiego Nieobecnego.

Trudno powiedzieć, kiedy zapadła decyzja o użyciu wojska do demonstracji politycznej, która miała przynieść Marszałkowi władzę. Wiemy z rozproszonych informacji, że już jesienią 1925 r. piłsudczycy podejmowali działania mające na celu zorientowanie się, na jakie pułki mogą liczyć. W kwietniu 1926 r. pułkownik Wieniawa-Długoszowski, jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Marszałka, przekazał gen. Lucjanowi Żeligowskiemu, wówczas ministrowi spraw wojskowych, listę oddziałów, które winny zostać zgrupowane 10 maja w Rembertowie, aby wziąć udział w ćwiczeniach prowadzonych osobiście przez Piłsudskiego.

Scenariusz był - jak się wydaje - następujący: w odpowiednim momencie politycznym Piłsudski uda się do prezydenta Wojciechowskiego informując go, że armia nie może tolerować dalszego osłabiania wewnętrznego Polski. Momentem znakomitym było powołanie rządu Witosa. 10 maja Piłsudski udzielił niezwykle ostrego wywiadu "Kurierowi Porannemu", który zakończył oświadczeniem, że staje "do walki, jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyściach". Był to więc program moralnego uzdrowienia państwa pozbawiony wszakże konkretów. Wystarczał jednak dla uzyskania społecznej akceptacji protestu.

"Kurjer Poranny" z tym wywiadem ukazał się 11 maja i został skonfiskowany przez władze. Było to Piłsudskiemu na rękę, bo oznaczało, że władze nie mają żadnych argumentów i muszą sięgnąć po decyzje administracyjne. Tym bardziej że większa część nakładu rozeszła się przed konfiskatą.

Rankiem w środę 12 maja Piłsudski wyjechał samochodem z Sulejówka do Warszawy. Zatrzymał się na krótko w Rembertowie, aby zorientować się, jak przebiega koncentracja wiernych mu wojsk, i ruszył do Belwederu, gdzie zamierzał poinformować prezydenta, że armia domaga się dymisji gabinetu Witosa.

Wiele wskazuje na to, że Wojciechowski mógł ulec temu żądaniu. Nic się bowiem jeszcze poza niesubordynacją kilku pułków nie wydarzyło. Rząd nie wydał jeszcze żadnego oświadczenia, nie padł ani jeden strzał, bunt nie został jeszcze nazwany buntem. Wojciechowskiego, który właśnie wyjechał do Spały, Piłsudski w Belwederze jednak nie zastał. Zawalił się cały scenariusz. Piłsudski postanowił wrócić do Rembertowa. Tam wydał rozkazy dotyczące marszu na Warszawę oraz wysłał do stolicy Walerego Sławka z rozkazem, aby generał Orlicz-Dreszer obsadził mosty Poniatowskiego i Kierbedzia. W Rembertowie panował chaos, nikt nie wiedział, co ma robić, nie przygotowano planu działań, docierały sprzeczne informacje. Nawet najbliżsi współpracownicy Marszałka nie znali jego zamiarów. Wierne mu oddziały ruszyły na Warszawę, ale nie było jasne, co dalej.

Kiedy Piłsudski powrócił do Rembertowa po nieudanej próbie spotkania z Wojciechowskim, do prezydenta do Spały zatelefonował premier Witos. Po tej rozmowie Wojciechowski polecił przygotować samochód do natychmiastowego powrotu do Warszawy. Przyjechał do Belwederu ok. godz. 14 i natychmiast udał się do Pałacu Namiestnikowskiego na Krakowskim Przedmieściu, gdzie obradowała Rada Ministrów.

Zaakceptował komunikat rządu informujący, że "kilka oddziałów wojska z kilku powiatów zebrane w okolicy Rembertowa, podniecone fałszywymi pogłoskami i uwiedzione sfałszowanymi rozkazami, dało się pociągnąć do złamania dyscypliny i wypowiedzenia posłuszeństwa Rządowi Rzeczypospolitej". Wydał, wraz z premierem i ministrem spraw wojskowych, odezwę do żołnierzy, w której przypomniał, że "bezwzględne posłuszeństwo prawowitym władzom i dowódcom to najważniejszy obowiązek żołnierski".

O godz. 17 doszło na moście Poniatowskiego do rozmowy Wojciechowskiego z Piłsudskim. Kompromis był już jednak niemożliwy. O ile rano, gdyby Piłsudski zastał Wojciechowskiego w Belwederze, jakieś porozumienie było jeszcze możliwe, o tyle po południu, gdy władze ogłosiły stanowisko wobec buntu, już nie mogły się cofnąć. Nie mógł też cofnąć się Piłsudski.

Walki rozpoczęły się ok. godz. 18.30 w rejonie placu Zamkowego. Tu padli pierwsi zabici i ranni. W tym czasie wojska rządowe w Warszawie liczyły ok. 1,7 tys. żołnierzy, piłsudczycy - 3,5 tys. żołnierzy oraz ok. 800 członków Związku Strzeleckiego. Obie strony rozpoczęły ściąganie do Warszawy posiłków. W ostatnim dniu walk, w piątek 14 maja, piłsudczycy mieli w Warszawie ok. 8,5 tys. żołnierzy, strona rządowa - 2,2 tys. oraz liczące ok. 1,5 tys. żołnierzy pułki poznańskie, które dotarły do podwarszawskiego Ożarowa, lecz z którymi utracono kontakt. W tej sytuacji wczesnym popołudniem 14 maja zapadła decyzja o opuszczeniu zagrożonego atakiem Belwederu i przejściu (dosłownie, bo nie było żadnych środków lokomocji) prezydenta i rządu do Wilanowa. Tutaj rząd postanowił podać się do dymisji, a prezydent złożyć swój urząd, o czym zgodnie z wymogami konstytucji powiadomiono marszałka sejmu Macieja Rataja. W trzydniowych walkach poniosło śmierć 379 osób (w tym 164 cywilów), a 920 osób zostało rannych.

Rataj udał się do Wilanowa odebrać pisma dymisyjne od prezydenta i premiera. Gdy wrócił do Warszawy, była już późna noc i Piłsudski spał. Rataj złożył więc oświadczenie dla prasy, że zgodnie z konstytucją objął funkcję prezydenta i że w najbliższym czasie zostanie powołany nowy rząd.

Rozpoczął rozmowy m.in. z Kazimierzem Bartlem, któremu oświadczył, że "mimo przyjaźni osobistej, nie dopuści go do tworzenia rządu", co musiało Bartla zdziwić, bo przed kilkoma miesiącami Piłsudski oświadczył mu, że widzi go na stanowisku premiera.

Gdy Marszałek się obudził, wszystko się wyjaśniło. Bartel dostał polecenie utworzenia rządu, a Rataj zrozumiał, że nie będzie odgrywał samodzielnej roli politycznej. Od tej pory o kandydaturach na szefa rządu decydował marszałek Piłsudski. Można powiedzieć więcej: od tej pory w jego rękach znalazła się pełnia władzy i tylko od niego zależało, na ile z niej będzie korzystał.

Dobrą ilustracją ówczesnych nastrojów środowisk intelektualnych jest notatka Marii Dąbrowskiej w "Dziennikach"; pod datą 17 maja 1926 r. zapisała: "stała się w Warszawie rzecz przeraźliwa i wspaniała zarazem, jakby rozdział z historii greckiej. Rewolucja wojskowa o ideał moralny. Dokonał jej Piłsudski, za którym stanęło całe wojsko, cała ulica, cały dół społeczeństwa". I dalej: "Starły się w Polsce dwa narody moralne. Jeden naród twórczości i doskonalenia się, docierający do istoty zagadnień, i drugi naród - naród kłamstwa i konwenansu". W czasie wojny, w 1943 r., dopisała: "Boże, jaką pomyłką okazała się ta wiara".

Pierwszym zadaniem było uporządkowanie sytuacji. Należało odesłać wojska do garnizonów, pogrzebać poległych, odbudować jedność armii. 22 maja Piłsudski wydał rozkaz, w którym stwierdzał: "W jedną ziemię wsiąkła krew nasza, ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, przez obie strony jednakowo umiłowaną. Niechaj krew ta gorąca, najcenniejsza w Polsce krew żołnierska, pod stopami naszymi będzie nowym posiewem braterstwa, niech wspólną dla braci prawdę głosi". To był bardzo piękny i bardzo ważny tekst. Trzydniowe bratobójcze walki były traumatycznym przeżyciem dla armii. Pułki poznańskie odbyły po powrocie defiladę ulicami miasta, a żołnierze mieli bagnety przepasane czarnymi wstążkami. Piłsudski rozumiał, że majowi przeciwnicy ponownie winni stać się braćmi.

Należało zalegalizować rokosz. Początkiem tego procesu były zgodne z konstytucją działania marszałka Rataja w sprawie powołania rządu i wyboru prezydenta. Na dzień 31 maja Rataj zwołał posiedzenie Zgromadzenia Narodowego (sejm i senat) w celu wyboru prezydenta. Klub PPS zgłosił kandydaturę Piłsudskiego, klub ZLN, czyli endecji - wojewody poznańskiego Adolfa Bnińskiego. Piłsudski wygrał już w pierwszym głosowaniu. Otrzymał 292 głosy przy większości koniecznej dla wyboru, wynoszącej 273 głosy. Wyboru, czym zaskoczył nawet bliskich współpracowników, nie przyjął. Ani przez chwilę nie zamierzał być prezydentem o bardzo ograniczonych przez konstytucję uprawnieniach, ale cel osiągnął - parlament udzielił mu wotum zaufania, legalizując tym samym przewrót.

Następnego dnia, 1 czerwca, na prezydenta został wybrany wybitny chemik prof. Ignacy Mościcki. Miał doskonałą prezencję i był całkowicie posłuszny Marszałkowi.

Ostatnim krokiem porządkującym była tzw. nowela sierpniowa, czyli zmiana konstytucji i uchwalenie pełnomocnictw dla głowy państwa. W sposób istotny zwiększone zostały uprawnienia prezydenta.

Wszystkie te posunięcia stwarzały ramy działania, lecz niewiele mówiły o programie. W okresie przedmajowym Piłsudski atakował parlamentaryzm i partyjniactwo. Po zwycięstwie parlamentu nie rozpędził i nie ograniczył działalności partii politycznych. W podejmowaniu decyzji nie zamierzał się spieszyć, bo nie znajdował się pod presją terminów wyborczych. Miał czas, aby wykazać społeczeństwu patologię dotychczasowych układów. I upokorzyć parlament.

Wkrótce po majowym zwycięstwie rozpoczęto na szeroką skalę akcję przenoszenia oficerów tak, aby swoimi ludźmi obsadzić wszystkie newralgiczne punkty armii. Na jeszcze szerszą skalę rozpoczęła się reorganizacja ministerstw i urzędów, która wedle oficjalnych oświadczeń miała przynieść oszczędności i usprawnienie administracji, a w rzeczywistości była wielką czystką. Marszałek Rataj zapisał pod datą 6 sierpnia 1926 r.: "Zaczęła żerować na sytuacji wszelkiego rodzaju kanalia. Podwładny mający urazę do swego przełożonego robił po prostu na niego donos, iż jest endek lub piastowiec, a nieraz dorzucał, że "złodziej", którego należy wysanować". To wystarczyło.

We wrześniu chadecy zgłosili wniosek o udzielenie wotum nieufności dwóm ministrom odpowiedzialnym za politykę narodowościową. 14 września obaj ministrowie uzyskali wotum nieufności, wobec czego premier Bartel podał rząd do dymisji. Prezydent dymisję przyjął i powołał rząd w tym samym składzie. Konstytucja nie zabraniała wprawdzie powołania do rządu ministrów obdarzonych przez sejm wotum nieufności, ale było to oczywiście sprzeczne z jej duchem.

Podobnym zabiegiem była interpretacja art. 25 konstytucji, który stanowił, że prezydent "zwołuje, otwiera, odracza i zamyka sejm i senat". Otóż uznano, że prezydent zwołując sesję nie musi jej w tym samym terminie otworzyć, czyli może uniemożliwić funkcjonowanie sejmu.

Można zastanawiać się, kiedy rewolucja moralna się zakończyła, a nawet czy w ogóle się rozpoczęła. Nie udało się sanacji wykryć i ukarać owych porażających przykładów korupcji, zdrady interesu narodowego, złodziejstwa. W propagandzie nadal używano tej argumentacji, lecz efekty sądowe były mizerne.

Obalając system demokratyczny Piłsudski nie uważał go za zły sam w sobie. Był natomiast głęboko przekonany po doświadczeniach pierwszych lat niepodległości, że obecnie i w dającej się przewidzieć przyszłości jest on dla Polski szkodliwy. Demokracja wymaga bowiem gotowości do podporządkowania interesów jednostek i grup interesowi zbiorowości, czyli państwa. Gdy gotowości tej brak, demokracja niszczy państwo.

Świadoma celu i odpowiedzialności mniejszość ma prawo i obowiązek kierować państwem. Ów mesjanizm nawiązywał bezpośrednio do bliskiej Piłsudskiemu tradycji romantycznej, z jedną wszakże, ale nader istotną różnicą - wewnętrzna słabość bohatera romantycznego została zastąpiona siłą.