Uniwersytet Warszawski
Można zaryzykować stwierdzenie, że prof. Ignacy Mościcki zawdzięczał Spale prezydenturę. Gdyby bowiem rankiem 12 maja 1926 r. prezydent Stanisław Wojciechowski nie zlekceważył informacji o niepokojących działaniach piłsudczyków i pozostał w Belwederze rezygnując z zaplanowanego wyjazdu do rezydencji w Spale wydarzenia mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej.
Wszystko bowiem wskazuje na to, że Piłsudski nie planował zbrojnego przewrotu lecz zamierzał przy pomocy demonstracji wojskowej wymusić na prezydencie Wojciechowskim dymisję powołanego przed dwoma dniami gabinetu Wincentego Witosa.
Był to więc scenariusz podobny do tzw. marszu na Rzym Benity Mussoliniego w październiku 1922 r., w rezultacie którego 30 października król Wiktor Emanuel III powierzył Mussoliniemu misję utworzenia rządu. Nie padł ani jeden strzał, nie została przelana ani kropla krwi.
Niecały rok później, 13 września 1923 r. gen. Miguel Primo de Rivera działający za aprobatą króla Alfonsa XIII dokonał w Hiszpanii przewrotu wojskowego. Bezkrwaego. I we Włoszech i w Hiszpanii zadecydowała postawa panujących.
Piłsudski miał podstawy przypuszczać, że prezydent Wojciechowski, niechętny gabinetowi Witosa, ulegnie naciskom wojskowej demonstracji i zdymisjonuje rząd. Rankiem 12 maja wyjechał do Belwederu aby cel ten zrealizować. Prezydenta jednak nie zastał, bo właśnie wyjechał on do Spały. Plan się załamał.
W Spale, w godzinach południowych Wojciechowski otrzymał od premiera Witosa telefoniczną wiadomość, że niektóre oddziały wojskowe wypowiedziały rządowi posłuszeństwo i na czele z Piłsudskim zmierzają z Rembertowa do Warszawy. Wojciechowski zarządził natychmiastowy powrót do stolicy, co jednak zajęło prawie 3 godziny, tym bardziej, że zdenerwowany prezydent palił jednego papierosa po drugim, a ponieważ podróżował kabrioletem zapalenie papierosa każdorazowo wymagało zatrzymania samochodu.
W tym czasie Witos zwołał posiedzenie rządu i podjęto pierwsze decyzje mające na celu stłumienie buntu. Element czasu jest tu bardzo istotny. Gdyby doszło do rozmowy Piłsudskiego z Wojciechowskim rankiem 12 maja w Belwederze prezydent mógł szukać kompromisu, aby nie dopuścić do buntu w armii. Po południu bunt był już faktem i Wojciechowski nie mógł zaakceptować złamania porządku konstytucyjnego. Rozmowa na Trzecim Moście, jak nazywano wówczas most Poniatowskiego nic już dać nie mogła.
Wkrótce padły pierwsze strzały, pierwsi zabici i pierwsi ranni. Walki w stolicy trwały trzy dni. Przyniosły śmierć 379 osób (w tym 164 cywilów) i 920 rannych. Trzeciego dnia prezydent i rząd przenieśli się do Wilanowa i tu zapadła decyzja o złożeniu urzędu przez prezydenta i podanie się rządu do dymisji. Obowiązki Głowy Państwa przejął marszałek Sejmu Maciej Rataj. Misję utworzenie rządu powierzył prof. Kazimierzowi Bartlowi i zwołał na 31 maja posiedzenie Zgromadzenia Narodowego (czyli obu izb parlamentu) celem wyboru prezydenta. Już w pierwszym głosowani zgłoszony przez klub Polskiej Partii Socjalistycznej Piłsudski otrzymał 292 głosy (konieczna do wyboru większość wynosiła 273 głosy), lecz wyboru nie przyjął, bo ani przez chwilę nie zamierzał być prezydentem o bardzo ograniczonych przez konstytucję prerogatywach. Osiągnął natomiast cel polityczny, bo to głosowanie legalizowało przewrót.
Następnego dnia, 1 czerwca, prezydentem został wskazany przez Piłsudskiego prof. Ignacy Mościcki, wybitny chemik, w życiu politycznym niepodległej Polski nie uczestniczący.
Był równolatkiem marszałka Piłsudskiego i podobnie jak on pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej, ale z Korony a nie z Litwy. Studia chemiczne podjął w Rydze i tu związał się najpierw z narodowym Zetem, a następnie z konspiracją socjalistyczną. Jego wiedzę chemiczną postanowiono wykorzystać w przygotowaniu bomby do zamachu terrorystycznego w Warszawie. Ostatecznie postanowiono, że Mościcki i o wiele starszy od niego Michał Zieliński wtargną w mundurach rosyjskich oficerów na nabożeństwo w warszawskim soborze prawosławnym i zdetonują ukryte pod mundurami ładunki wybuchowe. Mieli zginąć, a wraz z nimi liczni przedstawiciele rosyjskiej elity. O tych przygotowaniach dowiedziały się władze rosyjskie.
W 1892 r. Mościcki ożenił się ze swoją kuzynką Michaliną Czyżewską i wkrótce zagrożony aresztowaniem wyjechał do Londynu, gdzie wówczas istniała liczna polska kolonia socjalistyczna. Próbę zamachu podjął, już sam, Zieliński lecz zapalnik, który miał spowodować wybuch okazał się niesprawny. Zielińskiego schwytano i w tej sytuacji rozgryzł on ampułkę z cyjankiem potasu.
W Londynie Mościcki poznał wybitnych działaczy PPS, wśród nich Józefa Piłsudskiego. Aby powiązać koniec z końcem, imał się najróżniejszych prac. Był zecerem, fryzjerem, stolarzem, producentem kefiru, lecz w żadnej z tych dziedzin nie odniósł sukcesu. Nic więc dziwnego, że z radością przyjął propozycję asystentury u profesora Józefa Wierusza-Kowalskiego, który objął katedrę fizyki na uniwersytecie we Fryburgu. To była szansa na ciekawą pracę i stabilizację finansową na dobrym poziomie.
Mościccy przenieśli się do Szwajcarii. Jeszcze w Londynie urodzili się najstarszy syn Michał (1894 r.) i Helena (1897 r.), zaś w Szwajcarii Józef (1898) i Franciszek (1899), jedyny, który kontynuował zainteresowania ojca, ale zmarł przedwcześnie w 1927 r. Pierwszym dzieckiem Mościckich była córka urodzona w 1893 r., zmarła w dzieciństwie.
We Fryburgu Mościcki podjął studia na wydziale matematyczno-fizycznym tamtejszego uniwersytetu. Było to konieczne, bo studia w Rydze przerwał przed uzyskaniem dyplomu. „Naukę – napisał w „Autobiografii” – pochłaniałem we Fryburgu z niesamowitą chciwością. Szesnastogodzinny dzień pracy nie należał do rzadkości. Ćwiczenia z fizyki, które normalnie rozłożone były na cały rok, odrobiłem w przeciągu dwóch miesięcy. To pozwoliło prof. Kowalskiemu przyspieszyć powołanie mnie na asystenta”.
Długo nim nie pozostał. Jesienią 1901 r., po czterech latach asystentury, zrezygnował z pracy na uniwersytecie podejmując prace nad wiązaniem przy pomocy energii elektrycznej azotu z powietrza dla produkcji kwasu azotowego. Idea była obiecująca wobec ogromnego zapotrzebowania na kwas azotowy i wyczerpywania się złóż saletry chilijskiej dotychczas używanej do jego produkcji.
Powstało Societe de l`Acide Nitrique założone przez prof. Kowalskiego, które postanowiło sfinansować badania Mościckiego. Został zatrudniony przez Towarzystwo a wyznaczone mu uposażenie „usunęło poprzednie troski o byt materialny mojej rodziny”.
Rychło okazało się, że niezbędnych w procesie technologicznym kondensatorów wysokiego napięcia (50 tys. woltów) zdolnych do ciągłej pracy nie produkuje się. Mościcki musiał więc podjąć prace nad skonstruowaniem potrzebnego mu kondensatora. Nie miał w tej kwestii żadnych doświadczeń, ale ostatecznie stworzył kondensator wysokiego napięcia, opatentował go i to właśnie okazało się prawdziwym sukcesem przynosząc mu uznanie elektrofizyków. Gorzej poszło z kwasem azotowym. Gdy Mościcki zamierzał przystąpić do budowy zakładu przemysłowego okazało się, że Norwegowie opracowali i opatentowali tańszą metodę.
„W czasie moich prac we Fryburgu – napisał w „Autobiografii” – odwiedzał mnie Piłsudski kilkakrotnie. Był dla nas obojga najmilszym i najdroższym gościem. Raz przywiózł ze sobą inżyniera Aleksandra Malinowskiego, bardzo bliskiego swego współpracownika w zaborze rosyjskim, z którym łączył mnie później w Małopolsce bardzo serdeczny stosunek. Innym razem przyjechał z nim Aleksander Prystor, późniejszy minister i premier”. Dom Mościckich, którym powodziło się coraz lepiej, był zawsze otwarty dla polskich socjalistów.
W 1908 r. otworzyła się nowa możliwość prac nad otrzymywaniem kwasu azotowego z powietrza. Zainteresował się mianowicie tą kwestią bogaty przemysł aluminiowy. W 1910 r. wyprodukowana została pierwsza cysterna kwasu azotowego metodą Ignacego Mościckiego.
Dwa lata później, w 1912 r., opuścił Szwajcarię przyjmując zaproszenie Politechniki Lwowskiej do objęcia tworzonej katedry elektrochemii technicznej i chemii fizycznej. Miał wówczas 45 lat. „Bilans mój z pobytu w Szwajcarii – napisał w „Autobiografii” – uważałem za bardzo dodatni. Przez pierwsze lata asystentury rozszerzyłem bardzo swój wachlarz naukowy. Oprócz nabytej już poprzednio wiedzy chemicznej przybyło mi wykształcenie fizyczne i elektrotechniczne a wiadomości z elektrofizyki szczególnie pogłębiłem. Był to dla mnie nie tylko najwięcej ulubiony dział nauki, ale też, w ciągu swojej piętnastoletniej pracy, najwięcej miałem z nim do czynienia. Całą wiedzę swoją zawdzięczałem jedynie książkom i możności eksperymentowania”.
We Lwowie został świetnie przyjęty. Stworzono mu warunki do pracy naukowej, wciągnięto do życia towarzyskiego. Wojnę spędził we Lwowie, w latach 1915-1917 będąc dziekanem Wydziału Chemicznego Politechniki Lwowskiej. Był zwolennikiem Legionów Piłsudskiego, w których służyli dwaj jego młodsi synowie, lecz nie przejawiał aktywności politycznej.
W 1916 r. założył Instytut Badań Naukowych i Technicznych „Metan”, który już w niepodległej Polsce przekształcił się w usytuowany na warszawskim Żoliborzu Chemiczny Instytut Badawczy.
Projektował aparatury chemiczne, opracowywał metody otrzymywania kwasu azotowego, cyjanków, produktów naftowych. Rezultaty patentował, co zapewniało mu niezależność finansową. Do jego ówczesnych współpracowników należeli Eugeniusz Kwiatkowski i Wojciech Świętosławski, którzy w niepodległej Polsce odegrali dużą rolę polityczną.
W 1922 r. Mościcki został dyrektorem przejętej właśnie od Niemców fabryki azotniaku i karbidu w Chorzowie. Zakład był zdewastowany, pozbawiony surowców, jego plany zostały celowo zniszczone a niemieccy fachowcy rzucili pracę. Niemcy byli przekonani, że Polakom nie uda się uruchomić zakładu. Mościcki jednak nie tylko fabrykę uruchomił, lecz pod jego dyrekcją rychło osiągnęła ona o wiele lepsze niż za Niemców wyniki.
W czerwcu 1925 r. został wybrany rektorem Politechniki Lwowskiej. Wybór przyjął lecz obowiązków nie podjął ponieważ Politechnika Warszawska zaproponowała mu objęcie katedry elektrochemii. Z przenosinami do Warszawy zwlekał z powodu choroby żony.
Wydarzenia majowe 1926 r. zastały go więc we Lwowie. Był niezwykle podniecony wieściami dochodzącymi z Warszawy i gdy tylko walki się zakończyły pojechał do stolicy. Piłsudski przyjął go w mieszkaniu gen. Lucjana Żeligowskiego, które było czasowym jego locum. Rozmowa dotyczyła – jak napisał Mościcki – przyszłych planów Marszałka, ale to określenie nader ogólnie. Najprawdopodobniej rozmowa miała charakter zdawkowy, bo Piłsudski nie traktował rozmówcy jako partnera politycznego.
Nic też nie wskatzuje, że przewidywał go na urząd Prezydenta RP. Musiał się oczywiście zastanawiać nad kandydaturami, ale skoro utrzymywał w najgłębszej tajemnicy decyzję, że wyboru nie przyjmie nie mógł prowadzić żadnych rozmów w sprawie prezydentury. Wiadomo, że myślał o księciu Zdzisławie Lubomirskim, który jako członek Rady Regencyjnej witał go 10 listopada 1918 r. na warszawskim dworcu gdy wracał z Magdeburga, że myślał o wybitnym intelektualiście, profesorze uniwersytetów Jagiellońskiego i Stefana Batorego Marianie Zdziechowskim, a także o historyku Arturze Śliwińskim. Ta ostatnia kandydatura była dość szokująca. Marszałek Rataj miał powiedzieć Piłsudskiemu: „Panie Marszałku, można Polskę zdobyć, nie wolno jej ośmieszać”.
Można wprawdzie wątpić czy Piłsudski w ogóle rozmawiał na ten temat z Ratajem. Raczej rozmówcą marszałka Sejmu był zaprzyjaźniony z nim premier Bartel, który również był przeciwny kandydaturze Śliwińskiego. Ponieważ jednak było raczej pewne, że ani Lubomirski, ani Zdziechowski nie zgodzą się kandydować, szanse Śliwińskiego były duże. I pewnie zostałby prezydentem gdyby Bartel nie przypomniał sobie o liście Mościckiego do członka jego gabinetu prof. Witolda Broniewskiego. Mościcki deklarował w nim gotowość objęcia każdego stanowiska dla dobra Ojczyzny.
Bartel zasugerował więc nazwisko Mościckiego, na co Piłsudski miał powiedzieć: „Ignaś? A to bardzo dobra myśl”. W ten sposób Ignacy Mościcki został trzecim, po Gabrielu Narutowiczu i Stanisławie Wojciechowskim prezydentem RP.
Z punktu widzenia Piłsudskiego była to bowiem kandydatura idealna. Przede wszystkim mógł być pewien bezwarunkowej lojalności prezydenta. Znał go od ponad ćwierć wieku i nie miał oczywiście złudzeń co do jego politycznych talentów. Polityką miał się jednak zajmować sam Marszałek. Prezydent miał firmować jego decyzje i reprezentować.
Do tej drugiej roli znakomicie się nadawał. Wysoki, przystojny znający języki równie dobrze czuł się we fraku, co w kitlu chemika. Miał, jak się wówczas mówiło, prezencję. Uczony o uznanym, nie tylko w Polsce, dorobku, autor licznych patentów rekomendowany był przez Rataja jako „polski Masaryk”.
W pierwszym głosowaniu kontrkandydatami Mościckiego, który otrzymał 215 głosów, byli zgłoszony przez prawicę wojewoda poznański Adolf Bniński (211 głosów) i przewodniczący PPS – Zygmunt Marek (56 głosów). 63 kartki uznano za nieważne. W kolejnym głosowaniu Mościcki uzyskał 281 głosów i został wybrany Prezydentem Rzeczypospolitej.
Uroczystość zaprzysiężenia prezydenta odbyła się 4 czerwca na Zamku Królewskim w Warszawie. Do tej pory prezydenci składali przysięgę w Sejmie, ale teraz to posłowie i senatorzy mieli przybyć do siedziby Głowy Państwa. Część z nich, przede wszystkim z lewicy, zbojkotowała uroczystość. Rząd i korpus dyplomatyczny przybyli in corpore.
Po zaprzysiężeniu odbył się na dziedzińcu zamkowym przegląd wojskowy. Piłsudski towarzyszył Prezydentowi dyskretnie pouczając go jak ma się zachować. To jeszcze zrozumiałe, bo Mościcki nigdy w wojsku nie służył, ale co dziwniejsze również w czasie poprzedzającej zaprzysiężenie mszy św. okazało się, że należy go instruować. „Stojąc tuż za fotelem Prezydenta – wspomina uczestnik uroczystości – zauważyłem, że Mościcki nie orientował się zupełnie, kiedy ma uklęknąć lub stanąć. Ponieważ wypadało, aby Prezydent pierwszy zmieniał pozycję, więc Piłsudski, który wiele już Mszy reprezentacyjnych przebył, dotykał lekko jego ramienia, po czym Prezydent się podnosił nie będąc jeszcze zdecydowany czy ma uklęknąć, czy pozostać w pozycji stojącej”.
Mościcki, jak wielu inteligentów z jego pokolenia, był wychowany w tradycji katolickiej, ale w życiu dorosłym w kościele bywał rzadko, przy specjalnych jedynie okazjach.
Nie znał się też na polityce i nie miał, póki żył Piłsudski, ambicji politycznych. Skrupulatnie wykonywał wszystkie polecenia Marszałka nawet nie usiłując zgłębić ich celów. Ze swej strony Piłsudski konsekwentnie budował autorytet Głowy Państwa wymagając tego i od swych współpracowników. Nie mieli oni złudzeń co do rzeczywistej roli Prezydenta, np. premier Bartel zwykł był w gronie najbliższych rzucić: „Tyle znacy co Ignacy, a Ignacy g... znacy”, lecz oficjalnie zawsze oddawał cześć należną Pierwszemu Obywatelowi Rzeczypospolitej.
Szef Kancelarii Cywilnej Prezydenta Bronisław Hełczyński zanotował charakterystyczną wypowiedź Mościckiego: „Widzi Pan, jeżeli mam zrobić coś, co nie leży na linii mego fachowego przygotowania, radzę się specjalistów. Jeżeli jestem chory, radzę się lekarzy, jeżeli mam przystąpić do budowy domu, zasięgam rady architekta. Jeżeli chodzi o sztukę rządzenia Polską, myślę, że nie mamy w Polsce lepszego specjalisty od Pana Marszałka i dlatego wolę nie polegać na własnym zdaniu. Nie ukrywam, że nieraz to, czego chciał Pan Marszałek, w pierwszej chwili nie bardzo mi się podobało, przekonałem się jednak, że miał zawsze rację i że nawet to, co wydawało mi się niedobre dla Polski, okazywało się potem dobre”.
Przy tym założeniu współpraca Mościckiego z Piłsudskim układała się idealnie. Poza polityką pozostawały Prezydentowi obowiązki reprezentacyjne takie jak przyjmowanie dyplomatów i przybywających do Polski polityków. Tych ostatnich nie było wielu, bo zagraniczne wizyty polityczne były wówczas raczej rzadkością. Prezydent wydawał też na Zamku rauty i przyjęcia noworoczne, organizował polowania, przyjmował przedstawicieli społeczeństwa.
Dużo podróżował po kraju. Pierwszą podróż odbył w połowie lutego 1927 r. do Wielkopolski, tego matecznika wrogiej Piłsudskiemu prawicy. Napisał w „Autobiografii”: „Wyczuwałem rosnącą z każdą chwilą w stosunku do mnie serdeczność. A kiedy wyjeżdżałem ze stolicy Wielkopolski, ludność jej masowo manifestowała swój szczerze życzliwy stosunek do Prezydenta RP”. Te podróże były bardzo starannie reżyserowane przez administrację państwową.
W 1927 r. odbyły się w Spale pierwsze ogólnopolskie dożynki. Pomysł ich urządzenia podsunął świeżo mianowany zarządcą rezydencji w Spale kpt. Robelewski. Uroczystość rozpoczęła msza polowa a następnie uczestnicy w strojach ludowych defilowali przed Mościckim i członkami rządu. Prezydentowi wręczono wieniec. Starostą dożynek był działacz ludowy Ignacy Solarz. Później był obiad na świeżym powietrzu na 700 osób. W trakcie obiadu tańce i przyśpiewki. W następnych latach organizowano dożynki z coraz większym rozmachem.
Wybudowano później na potrzeby dożynek w Spale stadion i halę o powierzchni 4 tys. m2, która miała chronić przed deszczem uczestników. Nie były to jedyne dla Spały korzyści płynące z dożynek. Te masowe, dochodzące do 40 tys. uczestników imprezy dawały zarobek okolicznej ludności. Podobnie choć w o wiele mniejszej skali, jak i często organizowane polowania.
Poprzednik Mościckiego, prezydent Wojciechowski odkrył w sobie duszę myśliwego, ale polował samotnie. Mościcki lubił duże polowania z zaproszonymi gośćmi i myśliwskim rytuałem. Czuł się dobrze w roli gospodarza, a że miał dobre oko nie musiał się wstydzić rezultatów polowań.
W Spale czuł się świetnie i prawie co tydzień przyjeżdżał tu na niedzielę. Najczęściej z zaproszonymi gośćmi. Bardzo też Spałę lubiła Michalina Mościcka, która źle się czuła w bogatej oprawie Zamku. Zmarła w Spale 18 sierpnia 1934 r. Po kilkunastu miesiącach Mościcki poślubił Marię z Dobrzańskich Nagórną, którą poznał gdy pracowała w sekretariacie Michaliny. Była od niego młodsza o 29 lat, co wywołało wiele przykrych komentarzy. Okazała się dobrą i ofiarną żoną szczególnie w trudnych czasach wojennych, gdy ledwo wiązali koniec z końcem.
Zapewne w Spale, w czasie długich spacerów po lesie wymyślił koncepcję „leśnego” pieniądza. Złotówka oparta o złoto miała w tej koncepcji służyć jedynie do rozliczeń międzynarodowych. Pieniądz używany w rozliczeniach krajowych miał być oparty o majątek lasów państwowych. Istnienie dwóch rodzajów pieniądza musiało – zdaniem fachowców – prowadzić prostą drogą do chaosu na rynku. Pomysł został odrzucony ku rozgoryczeniu Mościckiego.
Ostatnie lata prezydentury Mościckiego różniły się w sposób istotny od poprzednich. W 1935 r. weszła w życie nowa konstytucja znacznie zwiększająca uprawnienia prezydenta. To on stawał się centrum władzy. W planach Piłsudskiego Mościcki miał po uchwaleniu konstytucji ustąpić, a prezydentem miał zostać Walery Sławek lub Kazimierz Świtalski. Gdy uchwalano konstytucję Piłsudski był już jednak umierający.
Po jego śmierci rozpoczęła się w obozie sanacyjnym walka o władzę. Mościcki wspierany przez gen. Edwarda Rydza-Śmigłego odmówił złożenia urzędu, co spowodowało wyeliminowanie Sławka i jego zwolenników.
Sojusz Rydza-Śmigłego z Mościckim był układem, w którym wszystkie aktywa były w rękach Śmigłego. Mościcki nie miał zaplecza politycznego a w dodatku starzał się. W czerwcu 1936 r. w czasie posiedzenia Rady Gabinetowej przemawiając stracił wątek i nie wiedział co ma dalej powiedzieć. Ta zapaść się nie powtórzyła, lecz była groźnym memento. W marcu 1939 r. premier Składkowski został powiadomiony, że Prezydent jest ciężko chory. Miał skręt kiszek i wydawało się, że poważna operacja jest nieunikniona. Miał wówczas 72 lata i operacja mogła stanowić zagrożenie życia. Na szczęście okazało się, że skręt kiszek się cofnął i po dłuższej rekonwalescencji Mościcki powrócił do zdrowia.
Wybuch wojny zastał Mościckiego w Spale. Natychmiast przewieziono go do willi w podwarszawskich Błotach, bo Zamek uznano za zbyt zagrożony bombardowaniami. Błota opuścił 5 września kierując się na lubelszczyznę, a następnie do Ołyki. Stąd do Śniatynia, a 17 września na wieść o agresji Związku Radzieckiego do Kut. Tego dnia o godz. 21.45 Prezydent Mościcki przekroczył granicą polsko-rumuńską na Czeremoszu.
Następnego dnia przewieziono go do miejscowości Bicaz na pograniczu Siedmiogrodu i Mołdawii. Odwiedził go tutaj ambasador polski w Rumunii Roger Raczyński, aby uzyskać zgodnie z konstytucją 1935 r. nominację dla następcy prezydenta. Otrzymał kopertę, którą wysłał do Paryża. Po jej otwarciu okazało się, że zawiera nazwisko gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, wówczas ambasadora w Rzymie. Na tę kandydaturę nie zgodzili się pod wpływem gen. Sikorskiego, Francuzi.
Ambasador Raczyński ponownie więc udał się do Bicaz. Uzyskał rezygnację Mościckiego z urzędu Prezydenta RP z datą 30 września 1939 r. oraz wyznaczenie na następcę Prezydenta wojewody Władysława Raczkiewicza. W tym wypadku Francuzi nie zgłosili sprzeciwu.
Mościcki, który zachował obywatelstwo szwajcarskie, poprosił amb. Raczyńskiego o pomoc w uzyskaniu zgody na osiedlenie się w Szwajcarii. 25 grudnia 1939 r. wyjechał przez Włochy do Fryburga. Początkowo pracował na uniwersytecie, później przez dwa lata w laboratorium firmy Hydro-Nitro, ale w 1943 r. ze względów zdrowotnych musiał zrezygnować z pracy. Żyli z Marią z wyprzedaży dobytku i nieregularnych niewielkich zasiłków przysyłanych przez rząd londyński.
Ignacy Mościcki zmarł 2 października 1946 r.
Nowinowski S.M., Prezydent Ignacy Mościcki, W-wa 1994.
Mościcki I., Autobiografia, „Niepodległość”, t. 12-14 (po wznowieniu).
Popiel K., Wybór prezydenta I. Mościckiego, „Zeszyty Historyczne”, nr 9.
Prezydenci i premierzy Drugiej Rzeczypospolitej, pod red. A. Chojnowskiego i P. Wróbla, Wrocław 1992.
Rataj M., Pamiętniki, W-wa 1965.
Składkowski F.S., Nie ostatnie słowo oskarżonego, Londyn 1964.
Witos W., Moje wspomnienia, t. 3, Paryż 1965.